WINCHESTER M1 CARBINE

Winchester M1 Carbine

My rifle is my best friend (...)

Without my rifle, I am useless...

             Gdybym miał zaufać broni żywcem wygrzebanej z historycznego popielnika II wojny światowej, broni, która miałaby stać się codziennym towarzyszem podróży, broni na dobre i złe czasy, to bez zająknięcia wybrałbym M1 Carbine…. W subiektywnej opinii to największy przyjaciel żołnierza zagubionego w bitewnej zawierusze, prosty i niezawodny, lekki i poręczny, skuteczny na dystansie, do którego został stworzony…

         Amerykanie na początku lat 40 – tych potrzebowali uniwersalnego karabinu dla żołnierza wojsk zmechanizowanych i pancernych, desantowca czy dla jednostek wsparcia, które broni potrzebowały głównie w defensywie. M1 Garand był cholernie skuteczny nawet na dystansach kilkuset metrów, jednak był duży i ciężki, przeszkadzał piechurom w marszu, zaczepiał się o plecak i hełm, a zapas amunicji Springfielda wraz z karabinem stanowił swoistą pokutę za grzechy wojujących królów. M1 Carbine był tym, czego potrzebował przeciętny szeregowiec do walki na krótszych odległościach, w zwarciu lub w przestrzeni miejskiej, bo do ostrzału z dużych dystansów, ciężkiego natarcia i wymiatania przedpola służyły karabiny szturmowe, maszynowe i wyborowe – Kowalski i Smith dostali więc M1 Carbine.

           Nabój pośredni .30 Carbine w kalibrze 7.62x33 mm był rozwinięciem starego naboju .32 Winchester stosowanego w karabinie mod. 1905 tej samej firmy. Winchester stworzył ten nabój w odpowiedzi na zapotrzebowanie armii amerykańskiej na broń lekką, ale przystosowaną do strzelania amunicją mocniejszą i skuteczniejszą na większych odległościach od standardowej 45 – tki Colta. Zanim powstał więc sam karabinek, wcześniej został opracowany nabój.

           110 granowy pocisk kalibru 7.62 mm uzyskiwał z lufy 450 mm ok. 610 m/s, co dawało mu ok. 1300 J energii początkowej. TKO takiego pocisku wynosi ok. 9.4, czyli jest dość mizerne w stosunku do naboju 45 ACP. Pamiętajmy jednak, że pocisk pośredni miał lepszą balistykę w stosunku do ciężkiej kuli pistoletowej wystrzeliwanej z lufy Thompsona – choć skuteczne rażenie celów żywych przy użyciu naboju .30 Carbine ograniczało się do ok. 200 metrów… Automatyczny Tommy Gun, ze względu na jednolity nabój z Coltem 1911, dużą siłę obalającą i ogniową był chętnie wykorzystywany na krótkich dystansach, szczególnie w walce okopowej i miejskiej, jednak M1 Carbine posiadał jedną niezaprzeczalną zaletę – ważył dwukrotnie mniej, a ogromną różnicę w masie można było uzupełnić, np. lżejszą amunicją.

           Do testu otrzymaliśmy karabinek w oryginalnej wersji z roku 1943 produkcji Winchestera. Ciekawostką, która automatycznie rzuca się w oczy, jest brak standardowego przeziernika na podwyższeniu komory zamkowej. Mamy w zamian regulowaną w płaszczyźnie poziomej szczerbinę umieszczoną tuż nad komorą nabojową. Pomimo skrócenia linii celowniczej z 55 cm do ok. 42 cm wydaje się ten projekt precyzyjniejszą opcją do strzelania na dłuższe dystanse. 

   

         Szczerbina posiada wyraźny, wzdłużny znacznik zerujący fabryczną pozycję wyjściową. Ramię pod celownik przeziernikowy pozostało na swoim miejscu, jest poprzecznie rowkowane, ale nigdy nie było przeznaczone do montażu jakichkolwiek przyrządów celowniczych. Nie znaleźliśmy informacji na temat zastosowania otwartych przyrządów celowniczych w karabinkach M1 w miejsce przeziernika na tylnym ramieniu. Trójkątna, kołkowana poprzecznie mucha pozostała w standardowej pozycji i została osłonięta szerokimi, stalowymi skrzydełkami.

             Broń posiada wyłącznie oryginalne znaki odbiorcze i sygnatury producenta, przedstawia doskonały stan techniczny – zarówno mechanizmy jak i lufę można uznać za wzorowe. Ogólnie karabinki M1 to solidna, stara produkcja i pomimo wojennego rodowodu, współczesne konstrukcje mogą z zazdrością patrzeć w przeszłość. W M1 mamy do czynienia wyłącznie ze starą obróbką skrawaniem, a prawie każda część to solidny kawał frezowanej stali. Dla porównania może posłużyć nam testowany w tym samym czasie i wykorzystujący podobne rozwiązania techniczne karabinek Rugera w kal. 223 Remington. Mini – 14, pomimo pancernej budowy prezentuje zupełnie inną linię produkcyjną – odlew wysokociśnieniowy widać gołym okiem. Weteran z plaż Normandii i Guadalcanal posłuży jeszcze wiele lat, a zadbany – pozostanie wciąż sprawny.

         Swoją długowieczność M1 zawdzięcza nie tylko twardej „skórze”, ale i prostocie mechanicznej. Krótki skok tłoka mości Davidowi Marshallowi Williamsowi, zwanemu „Carbine” podpowiedział chyba sam diabeł. I kto słyszał o panu „Carbine”, ten wie, że diabelski geniusz to nie jedyny demon, który towarzyszył przez całe życie domorosłemu wynalazcy. Williams, od zawsze był na bakier z prawem. Ameryka lat 20 – tych borykała się z kryzysem, prohibicja dobijała społeczeństwo, a wielu przedsiębiorczych tubylców parało się produkcją bimbru. Destylarnia Williamsa i jego koleżków spod ciemnej gwiazdy padła w końcu łupem policji, a ci w odwecie wypruli do mundurowych ołowiu z dobrą nawiązką… Pech chciał, że zastępca szeryfa w hrabstwie Cumberland w Karolinie Północnej dostał dwie kulki w plecy. Williams „Carbine” został wkrótce schwytany i po różnych kombinacjach prawnych (a tu trzeba zaznaczyć, że nasz bohater pochodził z rodziny zamożnych posiadaczy ziemskich) skazany za morderstwo na trzydzieści lat ciężkich robót. Na więziennej farmie w hrabstwie Halifax nie próżnował jednak, a dzięki swym rusznikarskim zdolnościom zyskał sobie przychylność włodarzy. Jakby tego było mało, to niedługo potem, cudownym sposobem, uniknął wieloletniej odsiadki i zaczął parać się zawodowo konstruowaniem broni u znanych producentów. Jednak to właśnie na farmie w Karolinie Północnej stał się autorem patentu na pływającą komorę nabojową i krótki skok tłoka napędzanego rozprężającymi się gazami prochowymi.

             I tutaj dochodzimy do sedna sprawy – M1 Carbine właśnie dzięki temu rozwiązaniu stał się bronią prostą, niezawodną i nieskomplikowaną w produkcji. Tłok to nic innego jak stalowy cylinder zamknięty nakrętką w małej komorze gazowej pod lufą. Gazy prochowe podążające za pociskiem przechodzą przez otwór w lufie nawiercony tuż za komorą nabojową, wypychają tłok, a ten uderza energicznie w suwadło z rączką zamkową. Suwadło współpracuje z zamkiem ryglowanym przez obrót – a to rozwiązanie znamy dokładnie z Winchestera M14. Prawie identyczny mechanizm opisywaliśmy w Rugerze Mini – 14, z tym wyjątkiem, że w M1 cały zespół jest jeszcze prostszy. Zamek można zablokować w tylnym położeniu, wciskając kołek blokady znajdujący się po prawej stronie komory zamkowej. 

           Broń możemy rozłożyć w polu, wystarczy do tego płaski śrubokręt, bagnet czy łyżka do odkręcenia śruby opaski ściskającej dwuczęściowe, drewniane łoże. Płaski śrubokręt czy nóż będzie też niezbędny do nacisku na sprężynujący zatrzask umieszczony wzdłużnie z prawej strony łoża i zatrzaskujący stalową opaskę. Opaska spinająca przechodzi w tuleję wokół lufy, a ta pod lufą ma wyfrezowane szyny dla bagnetu wojskowego M4. Karabinek posiada numeryczne łoże drewniane, dwuczęściowe, składające się z kolby wraz z chwytem pistoletowym i górnej nakładki na lufę – dokładnie taki sam projekt wykorzystują, np. powojenne, niemieckie karabinki sportowe Erma EM1 wzorowane na broni amerykańskiej. Z kolei w karabinie M1 Garand znajdziemy nawet identyczne wymiary kolby i chwytu pistoletowego – dobre rozwiązania stają się uniwersalnymi.

           Na co warto zwrócić uwagę – konstrukcja broni zapewnia dużą szczelność, nawet komora zamkowa jest pełna w tylnej części, na co zwróciliśmy uwagę, porównując z otwartą częściowo komorą Mini – 14. Również gazy prochowe z okolic tłoka gazowego nie przedostają się do komory zamkowej, a rozprężają się w obrębie gniazda przedniej części suwadła. Z suwadłem współpracuje żerdź ze sprężyną powrotną – umieszczone z prawej strony komory zamkowej. Sam mechanizm spustowy jest skrajnie prosty, a w wersji M1 pozbawiony możliwości strzelania ogniem ciągłym. Zespół spustowy wraz z komorą zamkową jest połączony stalowym kołkiem w części przedniej i sztywnymi szynami wyfrezowanymi w komorze zamkowej, w części tylnej. Tutaj jest też umieszczony przetykowy bezpiecznik – pozycja zabezpieczona w lewo i odbezpieczona w prawo są bardzo czytelne dla użytkownika. W późniejszych wersjach wprowadzono co prawda bezpiecznik skrzydełkowy ze względu na mimowolne odbezpieczanie broni przy wypinaniu magazynka, którego guzikowy, duży zatrzask jest umieszczony z prawej strony komory magazynkowej, tuż przed bezpiecznikiem. Nam jednak to rozwiązanie w niczym nie przeszkadzało.

          Sam karabinek jest bardzo ergonomiczny, to jedna z najlepiej wyważonych konstrukcji, ze szczególnie komfortowym chwytem pistoletowym. Z broni można prowadzić ostrzał nawet z jednej ręki. M1 to ogólnie broń fantastycznie spasowana ze strzelcem. Karabinek pozbawiony magazynka waży tylko 2440 gramów; 15 – sto nabojowy, blaszany, pusty magazynek podnosi masę do 2517 gramów. Długość broni bez bagnetu zamyka się w granicach 920 mm. Lufa ma 450 mm i choć ma 80 lat strzela wciąż wzorowo. Celny i bardzo szybki szybki ostrzał popiersia na 50 metrach nie stanowi żadnego problemu. Karabinek standardowo jest wyposażony w wycięcie na kolbie pod tuleję dla pasa nośnego i ucho dla zatrzasku z lewej strony opaski spinającej łoże z lufą. Praca spustu jest wyraźna, choć trzeba zaznaczyć, że to mechanizm typowo wojskowy – twardy, ale powtarzalny, z pewnością nie sportowy. Nikt też jednak nie oczekuje od wojskowego weterana punktowej celności i miękkich mechanizmów, to broń stworzona do walki na niedużym dystansie i tutaj sprawdza się wciąż znakomicie. Prezentowany karabinek został kilka lat temu zakupiony w bardzo atrakcyjnej cenie, jednak dziś próżno szukać egzemplarzy poniżej 4 tys. złotych. Obok wresji z kolbą stałą znajdziemy też w ofercie oryginalne karabinki spadochroniarskie wyposażone w kolbę składaną. Broń została wyprodukowana w ponad 6 milionach egzemplarzy, co jest tylko świadectwem niezawodnej i pożądanej w czasie wojny konstrukcji.