SIG - SAUER P225

 

SIG - SAUER P225

 

 

            Pomimo wysokiej jakości wykonania, świetnej renomy i prawie samych zalet Sig - Sauer nie miał szczęścia do naszych testów. Sam diabeł chyba chciał, żeby żaden ze szwajcarsko - niemieckich pistoletów nie trafił do tej pory na łamy kolekcjonerskiej strony. Stąd natychmiast przeprosiny w kierunku naszych kolegów, którzy przez ostatnie lata użyczali broni do testów, a w zamian ani fotki, ani wzmianki, ani dobrego słowa się nie doczekali…

             Sig – Sauera P225 w cywilnej, szwajcarskiej wersji mieliśmy okazję zmęczyć na strzeleckiej osi już dobrych kilka lata temu. Zdjęcia, wrażenia oraz krótki opis wpadły jednak do szuflady i dopiero niedawno ujrzały światło dzienne. Podobnie było z Sigiem P228, P232 i narowistym P365, ale do nich postaramy się wkrótce powrócić.

            Sig – Sauer P225 jest chyba jednym z najbardziej pożądanych i ulubionych pistoletów autora tego testu. W początku lat 90 – tych ubiegłego wieku rozpalał wyobraźnię w świetnych opisach albumu Jana Stevensona, chyba jednego z pierwszych, kolorowych wydań o broni palnej dostępnych w Polsce. Sig – Sauer P225 wyglądał wyśmienicie, z tym charakterystycznych przewężeniem zamka, świetnym chwytem, obietnicą celności, niezawodności i świeżym powiewem Zachodu… Stevenson nie mylił się w żadnym słowie – P225 był jednym z najnowocześniejszych pistoletów lat 70 – tych XX wieku. Rodzime konstrukcje wciąż wyglądały mizernie na tle szwajcarskiego wzorca, np. młodszy P-83 wykorzystywał podobne rozwiązania technologiczne, jednak jego obsługa, zastosowanie naboju Makarowa, ergonomia i estetyka przegrywały z kretesem.

          Testowany model P225 jest kompaktową wersją większego, wojskowego brata P220, który stał się z kolei protoplastą światowego lidera i gwiazdy filmowej Sig - Sauera P226. Model P220 to wół roboczy armii szwajcarskiej przyjęty pod nazwą Pistole 75. Kompaktową wersję P225 wprowadzono w roku 1978 w 125. rocznicę założenia firmy. Docelowo trafiła ona do szwajcarskich, niemieckich i holenderskich służb policyjnych z oznaczeniem P6. Sig – Sauer P220 od wersji skróconej różni się tylko większymi wymiarami i 9 – cio nabojowym magazynkiem. Wersja P226 to z kolei typowa „cudowna dziewiątka”, która w stosunku do wersji P220 ma dwurzędowy magazynek mieszczący 15 naboi. Model P226 jest chętnie używany przez służby specjalne, w tym amerykańskie NAVY SEAL. Seria P220 ogólnie należy do tych broni, które subiektywnie nie mają istotnych wad – nawet w roku 2024 każdy z modeli Sig – Sauera cieszy się należytym prestiżem i estymą pośród użytkowników. Poza tym, że to świetne pistolety, są również drogie lub bardzo drogie – płacimy jednak za najwyższą jakość, niezawodność i wytrzymałość fizyczną. Model P225 w testach dla pistoletu służbowego przeprowadzanych przez policję zachodnioniemiecką oddał 10 tysięcy strzałów bez żadnego zacięcia, pokonawszy konstrukcję H&K, Walthera i Mausera. Kompaktowa wersja trafiła wkrótce na rynek europejski i amerykański, zyskując ogromną popularność. W testach przeprowadzanych przez armię amerykańską Sig – Sauer P220 zajął z kolei drugie miejsce za Berettą 92, a przeważyła wyższa cena pełnego zestawu w stosunku do włoskiego konkurenta. Co ciekawe mod. P220 nie został wcale przyjęty entuzjastycznie przez konserwatystów – przecież wprowadzono go w miejsce kultowego już Siga P210, pistoletu legendy, pistoletu wykonanego wedle starej szkoły, w pełnej, frezowanej stali i tłustej oksydzie. Mod. P220 faktycznie mógł razić, szczególnie zastosowaną technologią tłoczenia z grubej blachy łączonej lutowaniem… Był jednak sporo tańszy, i wciąż jest sporo tańszy – stary mod. P220 kupimy za niespełna 3 tys. zł, na używanego Siga P210 musimy przygotować ok. 18 tysięcy złotych!

                W testach mieliśmy kiedyś możliwość sprawdzenia obu wersji P225 – produkowanej przez Szwajcarów na rynek cywilny i nieco nowszej oferowanej przez Niemców. Oba pistolety różniły się drobnymi szczegółami, najważniejszy obejmował zatrzask magazynka w „pięcie” chwytu w wersji szwajcarskiej. Egzemplarz ten posiadał też trytowe przyrządy celownicze, które z racji wieku nie spełniały już swojej nocnej funkcji. Drugi z egzemplarzy miał przyrządy stalowe, kurek o innym kształcie i niemieckie oznaczenie producenta. Obsługa zatrzasku w tylnej części chwytu faktycznie nastręczała nam pewne trudności i skłanialiśmy się w wyborze do wersji standardowej – zatrzask obok kabłąka spustowego. Wykonanie pistoletów nie różniło się, choć fora zachodnie spekulują, że wersja niemiecka jest wykonana mniej starannie. Celność pistoletów w obu przypadkach była wzorcowa, a pamiętajmy, że to kompakty z lufami 98 milimetrów. Dobry strzelec jest w stanie trafiać za każdym razem w centrum tarczy oddalonej na 25 metrów.

               Spust Siga P225 w systemie SA jest więcej niż bardzo dobry, wynosi ok. 2700 g. Cywilny użytkownik chce takiego spustu do defensywy, a żołnierz czy policjant nie potrzebuje niczego więcej. Nacisk w systemie DAO jest większy – ok. 5550 g, jednak akceptowalny. Wojskowy model o nazwie roboczej P6 ma ponoć nieco większy opór spustu. Jednak w każdym przypadku dostajemy narzędzie, które pozwoli na pełną kontrolę załadowanej broni i oddanie skutecznego, przemyślanego, pierwszego strzału z samonapinania kurka. Do pistoletu mamy też zaufanie w kategorii bezpieczeństwa – solidny kołek blokady iglicy umieszczony w zamku nie pozwala na strzał przypadkowy bez nacisku na język spustowy, który wyłączy blokadę wewnętrzną. Należy jednak tutaj zaznaczyć, że firma bardzo dba o swój wizerunek i wszystkie przypadkowe odpalenia naboju są dokładnie udokumentowane. Jeden z nich obejmuje dość dziwny wypadek kalifornijskiego policjanta, który w 2002 r. zginął w wyniku przypadkowego wystrzału spowodowanego upadkiem załadowanego Sig – Sauera P220 w kal. 45ACP. Funkcjonariusz upuścił broń, a ta upadła kurkiem na twarde podłoże. 

         Pistolet posiada jednak kilka zabezpieczeń. Pierwszym, a okazuje się bardzo istotnym, jest wspomniany dekoker, który bezpiecznie zrzuca kurek, ustawia go na zębie zabezpieczającym i odcina od iglicy. Kolejne obejmują wspomnianą blokadę wewnętrzną iglicy sterowaną spustem i pozycję iglicy, która nie może przesunąć się do odsłoniętej spłonki, jeśli blokada wewnętrzna jest włączona. Obok tych zabezpieczeń, zamek posiada wycięcie zabezpieczające przed przypadkowym odpaleniem naboju w czasie wstrząsów, np. jazdy autem. Jest jeszcze bezpiecznik przed strzałem przedwczesnym przy niezaryglowanej lufie realizowany przez pionowy występ na górze szynie spustowej. Wydawałoby się, że zabezpieczeń jest nadto? Skąd więc wypadek? Na zachodnich forach internetowych oraz w instrukcji Sig – Sauera znaleźliśmy informacje, że kurek powinien być zrzucany wyłącznie za pomocą dźwigni dekokera. Zrzucenie kurka w wyniku nacisku na język spustowy spowoduje, że zabezpieczenie przed strzałem podczas upadku i uderzenia w kurek nie będzie działać. Prawdopodobnie taka sytuacja miała miejsce podczas tragicznego wypadku w 2002 r. Dokładnie taką samą historię znaleźliśmy w opisie jednego z użytkowników, który cudem uniknął śmierci w wyniku upadku załadowanego P220 w kal. 45ACP. W warunkach bezpiecznych wykonał następnie eksperyment z pustymi łuskami i aktywną spłonką. Broń odpalała za każdym razem w wyniku uderzenia gumowym młotkiem w kurek, jeśli ten był zrzucony za pomocą spustu a nie dekokera. Opisany problem podobno dotyczy tylko wczesnych pistoletów w kal. 45ACP.

                Wracając do broni, to po lewej stronie szkieletu znajdziemy, w zależności od wersji, trzy lub cztery dźwignie. Skrajnie tylna odpowiada za zatrzask zamka w tylnym położeniu, kolejna dźwignia pracująca wzdłuż szkieletu to zwalniacz napiętego kurka, czyli popularny dekoker. Dzięki tej dźwigni możemy bezpiecznie zrzucić napięty kurek. Trzeci przycisk służy do zwolnienia magazynka – w wersji szwajcarskiej zatrzask ten znajduje się w dole chwytu i jest nieco problematyczny, trochę staromodny, kłopotliwy w obsłudze dla jednej ręki. Z drugiej strony jest bardziej pewny od standardowego. Ostatnia z dźwigni umieszczona tuż pod komorą nabojową odpowiada za rozłożenie broni na podstawowe części – w tym celu zamek zaczepiamy na zatrzasku zamkowym, zaś dźwignię do rozkładania ściągamy w dół o 90 stopni, demontujemy zamek wraz z lufą i urządzeniem powrotnym. Na co warto w tym miejscu zwrócić uwagę – zamek modelu P225 pracuje doskonale, jest świetnie spasowany ze szkieletem, prowadnice mają pełną długość. Samo przeładowanie to wzorzec w kategorii pistoletu wojskowego, kurek daje minimalny opór, zamek ma dużą powierzchnię chwytną i szerokie rowkowanie poprzeczne. Podobne wrażenia w jakości obsługi mieliśmy tylko w przypadku Beretty 92F. Ogólnie P225 leży w ręku fantastycznie – to jeden z najlepiej wyważonych i komfortowych w strzelaniu pistoletów. Broń, pomimo bocznych manipulatorów, jest łatwa do ukrycia w wewnętrznej kaburze, wszystkie krawędzie są zaokrąglone i na pewno nie czeka nas niespodzianka w postaci zranienia - jak ma to miejsce w przypadku broni o rodowodzie rosyjskim.

                P225 działa na zasadzie krótkiego odrzutu lufy, która jest ryglowana prostopadłościenną komorą nabojową wchodzącą w okno wyrzutowe zamka. Sterowanie lufą jest wymuszane przez jej przekoszenie powodowane skośnym występem ogona lufy, który współpracuje z blokiem ryglującym w szkielecie. Lufa posiada sześć prawoskrętnych bruzd. Urządzenie powrotne składa się z rurkowatej żerdzi z nawiniętą, splecioną w podwójny warkocz sprężyną. Mechanizm spustowy działa w trybie SA/DA. P225 jest pistoletem kompaktowym z długością ok. 180 mm i wysokością ok. 130 mm, jednak przeznaczonym raczej do noszenia w kaburze zewnętrznej. To dobra broń dla służb mundurowych, ewentualnie do defensywy – choć trzeba pamiętać, że współcześnie przegra w kategorii wagi i szerokości z wieloma konstrukcjami. Pistolet, pomimo estetycznie i zgrabnie wkomponowanych zatrzasków jest szeroki - ma ok. 34 mm. Również masa broni z załadowanym magazynkiem, pomimo zastosowania nowoczesnej wtedy technologii – wytłoczki stalowe łączone lutowaniem, również w płaszczu zamka – wcale nie jest niska. Załadowany ośmioma nabojami pistolet waży 900 gramów – to niemało na tle współczesnych konstrukcji opartych o szkielety lekkie. Masa bez magazynka wynosi ok. 730 gramów, z pustym magazynkiem ok. 820 g. Jednorzędowy magazynek mieści 8 nabojów 9mm Luger i trzeba zaznaczyć, że jest niedostępny na naszym rynku. Właściciel broni uznał to za podstawową wadę, obok przeciętnej jakości powłoki zamka. Po modyfikacjach, do wersji z zatrzaskiem obok kabłąka, ponoć pasują nieco dłuższe magazynki od Walthera P38.

                      Sam zamek to ukłon w stronę dawnych konstrukcji tego producenta, np. Sauera 38H. Podobnie jak w wojennym weteranie zamek nie jest monolitem, a nawet nie jest zamkiem. Jego płaszcz mieści blok zamka właściwego domykający komorę nabojową i kołkowany w tymże płaszczu. Łożysko lufy i gniazdo dla sprężyny powrotnej z żerdzią również są łączone metodą lutowania. Pomysł zastosowania takiej technologii w produkcji zamka wzbudzał wielkie kontrowersje, jednak praktyka pokazała, że pistolet należy do najbardziej niezawodnych w swojej kategorii. Szkielet z kolei jest wykonany z utwardzanego, kutego stopu aluminium. Nowsze wersje Sig – Sauera są produkowane ulepszonymi metodami, na obrabiarkach CNC; mają też monolityczne zamki bez wyjmowanego bloku i lutowanego łożyska lufy. Starsza seria P225 i pochodne niestety mają przeciętnej jakości wykończenie zamka – łatwo o zarysowanie fosforanowanej powłoki. P225 był produkowany w kalibrze 9 mm Luger, zaś większy brat P220 na naszym rynku trafiał się również w kal. 45 ACP i 10 mm Auto. Używane pistolety z serii P220 na dzień bieżący nie są szczególnie drogie, a kwotę ok. 3 tysięcy złotych za pistolet z pudłem fabrycznym i dwoma magazynkami należy uznać za atrakcyjną. Dostajemy pistolet doskonałej jakości, o ponadprzeciętnej trwałości i celności. Współcześnie produkowane wersje mają zdecydowanie wyższe ceny, są też wykonane w innej technologii, a szkielety są często przystosowane do montażu dodatkowych urządzeń.