Kilka gadżetów z M-TACa

Gadżety z M-TACa – czyli niby ukraińskie, 

ale raczej z bardzo Dalekiego Wschodu...

          Ukraiński M-TAC działa na polskim rynku dość krótko, jednak istnieje od 2014 roku i dał się poznać jako całkiem solidna firma oferująca szeroko rozumiany sprzęt militarny a przede wszystkim odzieżowy. Popularność zyskał szczególnie, gdy obecny prezydent Ukrainy zaczął publicznie pokazywać się w bluzach i t-shirtach rodzimej produkcji. W momencie powstania M-TAC zatrudniał ponoć tylko 10 szwaczek, obecnie ponad 750, zaś obroty wzrosły od 2022 roku 10 - cio krotnie. Do kogo dokładnie należą udziały firmy i kto jest jej rzeczywistym szefem, próżno szukać, ale na pewno należy porzucić nadzieję, że jest to wyłącznie grupa młodych pasjonatów z żyłką biznesową, którzy cudownym sposobem stali się głównym zaopatrzeniowcem świty hetmana narodu… Dlaczego zwracamy uwagę na wiarygodność producenta i skąd spekulacje dotyczące firmy M-TAC? A stąd, że po kilkumiesięcznym użytkowaniu gadżetów dla dużych chłopców, zakupionych głównie z myślą o pomocy sąsiadowi prowadzącemu wojnę, okazało się, że identyczne produkty, wykonane z tych samych materiałów funkcjonują w dystrybucji pod zupełnie innymi, równie fantastycznymi nazwami i nic z Ukrainą wspólnego nie mają. Wychodzi na to, że M-TAC, dzięki odpowiedniej reklamie potęgowanej przez media i odgórnie narzuconą a obligatoryjną, bratnią przyjaźń, zyskał na popularności również pośród polskich konsumentów. Byliśmy przekonani, że popularność ta idzie w parze z konkurencyjną ceną i jakością właśnie w stosunku do produkcji z Dalekiego Wschodu – nic bardziej mylnego, rodzimy konsument jest zwyczajnie oszukiwany... Patetyczne hasła typu „zrodzony z rewolucji i zahartowany przez wojnę” nijak się mają do rzeczywistości, bo jak odnieść testowany zegarek taktyczny, który znaleźliśmy w ofertach różnych sklepów, nawet z roku 2016, pod nazwą SKMEI, READ, SPORT WATCH, TONSHEN, ewentualnie NO NAME? Zapowiadający się doskonale multitool funkcjonuje z kolei w sprzedaży pod markami XIAOMI, URBERG, GHK6, US. PRO Industrial, ACTIVE SPACE, SOCIETY PARIS, VISION GROUP, FOXTER, UTENDORS, HONZIN, TIGER, HRC78K i wiele, wiele innych… Sytuacja jest pewnie analogiczna w stosunku do większości produktów oferowanych przez firmę M-TAC, począwszy od naszywek, kubków i termosów, na śpiworach, plecakach, oporządzeniu wojskowym kończąc. W stosunku do odzieży fakt ten specjalnie nie dziwi, bo większość marek sprowadza ubrania i materiały bądź korzysta z fabryk na Dalekim Wschodzie. Widać ktoś sprytnie wykorzystał odpowiedni czas, wcelował się w podatny rynek i wykorzystał grunt przesiąknięty glorią, chwałą i walką za wolność waszą i naszą, no i zaczął zarabiać krocie. Wątpliwości dotyczące ukraińskiej marki przyszły zupełnie przypadkiem i nieoczekiwanie, stąd szok i rozczarowanie zostały spotęgowane wielokrotnie. To przykre i żenujące, że z każdej strony musimy być czujni, wykazywać się rozsądkiem i dalekowzrocznością. Warto też odnotować istotny fakt – na żadnym z użytkowanych produktów sygnowanych marką M-TAC, nie ma informacji o kraju produkcji, mamy tylko logo, nazwę, ewentualnie górnolotne hasła promocyjne.

 

Zegarek M-TAC ADVENTURE

             Jeśli ktoś nie potrzebuje nowoczesnego smartwatcha z masą niezbędnych opcji, typu ciśnienie EKG, tętno, strefy czasowe, pomiary snu, monitorowanie funkcji życiowych, pomiar saturacji, glukozy, asystent oddechu, sto rodzajów menu może spróbować M-TACa Adventure. Cena naprawdę niewygórowana, bo zaledwie ok. 170 zł (i wielce przykre odkrycie Polaka mądrego po szkodzie - identyczny, chiński SKMEI na Allegro kosztuje 71 zł, zaś kolejny bliżniaczek sygnowany SPORT WATCH całe 64 zł!). Co otrzymujemy w zamian – w miarę solidny zegarek dla zwykłego Kowalskiego, ale raczej po czterdziestce, choć i tu nie do końca ta zasada się sprawdzi. Z większości opcji oferowanych we współczesnym smartwatchu i tak nie skorzystamy, produkt M-TACa oferuje z kolei to co niezbędne – wodoodporność w skali 3 ATM (SKMEI to nawet 5ATM), podstawowy czas plus opcję czasu dodatkowego, podwójny alarm, krokomierz, barometr, podświetlenie, kompas; są też mniej potrzebne dodatki, np. mierzenie kalorii. Oprócz tego mamy mocną obudowę z przyjemnego dotykowo i miękkiego tworzywa sztucznego, elastyczny i szeroki pasek. Zegarek jest bardzo duży w porównaniu z cyfrowym standardem wyznaczanym przez modę XXI wieku – waży ok. 75 gramów, ma ok. 55 mm średnicy i aż 15 mm wysokości, stąd nie zdziwmy się, jeśli nieoczekiwanie zahaczymy nim o jakąś przeszkodę lub przytrzemy plastik. Spora wielkość i pękaty, masywny kształt nie stanowią też ułatwienia w wydobywaniu zegarka spod warstwy odzieży, tutaj niezbędna jest zazwyczaj druga dłoń. Subiektywnie jednak największa wada leży po stronie czytelności odczytu – zdecydowano się na wyświetlacz ciekłokrystaliczny, który młodzi ludzie skojarzą wyłącznie z dość już odległą dla nich przeszłością. Adventure ma na dodatek czarne tło, a cyfry i symbole pozostały jasne. W dobrym oświetleniu nie jest szczególnym wyzwaniem odczyt wartości, jednak światło zmierzchowe, półmrok nie pozwalają już na szybką kontrolę. Może, gdyby zdecydowano się na odwrotne rozwiązanie – czarne cyfry a tło jasne, byłoby lepiej, jednak ten produkt M-TACa zdecydowanie nie trafi do „pięknych nastoletnich” przyzwyczajonych do mini komputerka na dłoni. Wyświetlacze z kolorowymi, dotykowymi ekranami LCD to inna liga pracy ze sprzętem, do której przywykliśmy, korzystając z technologii cyfrowych. W Adventure nie znajdziemy też żadnych medialnych nowinek, nie sparujemy urządzenia z telefonem, nie skorzystamy z technologii GPS, nawigacji, itp. W kwestii czytelności wyświetlacza jest jeszcze jedna niejasność – różne symbole, chmurki, słoneczka, nazwy miar są dostępne dla osób o naprawdę świetnym, młodym wzroku – ludzie po czterdziestce, w których chyba celuje ten produkt, nie mają szans na rozpoznanie tajemniczych rytów towarzyszących cyfrom. Ciekawostką jest też zastosowanie opcji tak zwanego kontrastu w skali od 1 do 10, który jednak jest zupełnie bezużyteczny, ewentualnie nie działa w naszym egzemplarzu. Bez wartości jest też wysokościomierz, który raz za razem odczytuje fantazyjne miary – pomimo ręcznej korekty i wprowadzania danych zgodnych z mapką wysokościową nie uzyskujemy nawet przybliżonych wartości. Z kolei barometr jest bezbłędny, podobnie jak cyfrowy kompas, który, co prawda gubi się pośród wielu magnetycznych pól w przestrzeni domu, jednak po korekcie w terenie jest bardzo dokładny. Kuriozalnym rozwiązaniem jest turkusowe, przyjemne dla oka podświetlenie – jednak nie o kolor i czytelność idzie, a o czas podświetlenia, który wynosi tylko 4 sekundy... Raczej nie zdążymy ustawić alarmu w nocy czy przerzucić ustawień zegara do wybranej opcji. Niestety nie mamy tutaj jednego przycisku, który wracałby do podstawowego zegara jako tarczy głównej i jeśli chcemy wrócić do zegara głównego, musimy przeskoczyć wszystkie kategorie, czyli kliknąć lewym, dolnym przyciskiem odpowiednią ilość razy. Gorzej, gdy podświetlenie nagle zgaśnie – a zgaśnie i to szybko.

            Adventure M-TACa ma swoje wady i zalety, musimy być ich świadomi, wybierając ten produkt. Dużym problemem jest mało intuicyjna obsługa - nawet wydrukowanie kiepsko tłumaczonej instrukcji, niewiele wniesie pozytywnego, bo jest ona zagmatwana i niezrozumiała. Metodą prób i błędów dojdziemy do porozumienia z większością oferowanych funkcji, jednak część rozwiązań i tak pozostanie dla nas sferze osobliwości... 

          Podsumowując, młodzi na pewno nie wybiorą Adventure'a z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem. Pokolenie siermiężnej komuny, gdy zacznie dopatrywać się godziny w porze zmierzchowej czy męczyć się z ustawieniami, też w nerwach zrezygnuje. Subiektywnie, zegarek ten wybiorą „gadżeciarze” i miłośnicy militarnych zabawek, jednak i ci po dłuższym obcowaniu, i zrozumieniu faktu, że mdłe podświetlenie, monochromatyczny wyświetlacz, ledwie słyszalny alarm, wcale nie zostały zaprojektowane przez specjalistów wojskowych z myślą o walce w okopach, sięgną po nieco droższe zegarki z o niebo lepszym wyświetlaczem LCD – które przynajmniej nie będą udawać, że nie powstały w Chinach w wyniku wielkiej rewolucji.

Multitool M-TAC Type 7

            Pomijając dywagacje dotyczące producenta, fabryk, w których powstają multitoole sygnowane ukraińską marką, mamy do czynienia z bardzo przyzwoitym narzędziem. Do budowy urządzenia użyto prawdopodobnie stali nierdzewnej AISI420, jednak nie znamy sufiksu określającego ilość użytych w tym materiale dodatków. To stal chińska stosowana w produkcji tańszych noży o dużej odporności na korozję i stosunkowo dobrej na złamania, hartowana do twardości ok. 50 w skali Rockwella HRC. Posiada niską zawartość węgla, średnią chromu i małą krzemu oraz manganu. W oczy rzucają się ślady odlewu, które łączą połówki, np. szczypiec. Widoczne są też drobne odpryski i nieszlifowane, porowate „niedolewki” – ma to wyłącznie wymiar estetyczny i raczej nie wpłynie na jakość produktu. O ile jednak zegarek Adventure użytkowaliśmy przez kilka miesięcy i znamy dokładnie jego wady i zalety, to multitool nie pracował w trudnych warunkach i opis tego narzędzia powinniśmy potraktować wyłącznie orientacyjnie. W porównaniu do narzędzi znanych marek M-TAC wypada bardzo przyzwoicie – wygląda naprawdę rasowo, nie ma żadnych poważnych niedoróbek, wszystko pracuje sprawnie i jest dobrze spasowane. 

  

            Luzy na boki po otwarciu narzędzia raczej należy wrzucić w zakres tolerancji, braki szlifu miejsc mało widocznych to też żaden problem. Najważniejsza jest wysoka funkcjonalność urządzenia i świetna dostępność do wszystkich ostrzy/narzędzi. Ogromną zaletą są blokady każdego ostrza, nożyczek i śrubokrętów – to rozwiązanie oferowane w sprzęcie droższym o kilkaset złotych. A M-TAC kosztuje tylko ok. 120 zł, to naprawdę świetna cena za urządzenie oferujące tak wiele. 

            Mamy więc mocne i solidne kombinerki wraz z wymiennymi ostrzami przecinaka do drutu; mały śrubokręt typu krzyżakowego; szydło ze szpikulcem; otwieracz do konserw wraz z małym ostrzem do ściągania izolacji z drutu oraz małym śrubokrętem płaskim; półokrągłe, niewielkie ostrze do cięcia pasów lub linek; duży śrubokręt płaski wraz z otwieraczem do kapsli. To zestaw prezentowany od wewnątrz, który mamy do dyspozycji po otwarciu kombinerek. W opcji standardowej, czyli narzędzie w zamknięciu, uzyskujemy dostęp do trzech podstawowych ostrzy i bardzo dobrych, funkcjonalnych nożyczek. 

          Otwieramy więc pilnik do stali wraz z miarą europejską w milimetrach i anglosaską w calach; mocną piłkę do drewna i podstawowe, dość duże ostrze z głownią typu „tanto” czy „brzytwa” – nazewnictwo wedle uznania. Ostrze ma 75 mm długości i ok. 2.5 mm grubości, a co najistotniejsze solidnego liner lock’a – podobnie jak pozostałe ostrza podstawowe i nożyczki. Multitool waży ok. 250 gramów, ma ok. 105 mm długości i 18 mm szerokości. 

           Dostajemy też w zestawie przeciętnej jakości etui zamykane na rzep, które jednak spełnia swoją rolę i bezpiecznie ukrywa naszego składaka w kieszeni. M-TAC Type 7 to dobry kumpel użytkownika, nie ma chyba istotnych wad, wygląda świetnie, kosztuje niewiele, wszystkie ostrza, wraz z zębami przecinaka kombinerek można łatwo wymienić, gdyby uległy zniszczeniu. Całość jest połączona elegancko za pomocą śrub z gniazdem gwiazdkowym sześcioramiennym. Warto mieć tego M- TACa, na pewno przyda się każdemu niezależnemu facetowi, który dobrze wie, że jak sam czegoś natychmiast nie zrobi, to kto?

            Po pierwszych zachwytach czar prysł i z narzędziami M-TACa jest chyba trochę tak jak z Małym Księciem Exupery’ego i jego Różą. Pamiętamy przecież, gdy nasz kosmiczny włóczykij podczas swej międzywymiarowej wędrówki odnalazł przypadkiem ogród pełen róż i nagle zrozumiał, że ta jedyna, która wciąż powtarzała, że jest właśnie wyjątkowa i jedyna, tak naprawdę zwyczajnie kłamała… No bo jak to, M-TAC, w ogniu walki, z rewolucji, a tu na Amazonie bliźniak o imieniu Honzin, Skmei, Foxter i wiele innych róż. Takie to kwiatki...