BROŃ W POPKULTURZE.

SZALONA A IKONICZNA MISJA

BRONI KRÓTKIEJ W POKULTURZE 

I NIE TYLKO!

         Mogłoby się wydawać, że broń przyboczna karierę zrobi wyłącznie w wojsku, wszelkich służbach mundurowych i jako oręż złaknionych przygód podróżników, rewolwerowców, traperów i myśliwych. W momencie powstania broni czarnoprochowej nikt nie przypuszczał pewnie, że w ciągu najbliższych dziesięcioleci stanie się nieodłącznym rekwizytem bohaterów powieści detektywistycznych i awanturniczych, a w wieku XX również ikoną filmu sensacyjnego. Trudno dziś wyobrazić sobie amerykańskiego detektywa z czarnego kryminału międzywojnia bez obligatoryjnej paczki Cameli i 38 –emki Colta Special Detective.

          Ale po kolei, bo zanim literatura i film ukochały sobie ten zimny kawałek bezdusznej stali, przyznając mu miejsce pośród motywów wędrownych, na równi z baśniowymi różdżkami, magicznymi pierścionkami i czapką niewidką, to sami autorzy nie wzbraniali się od mezaliansów z bronią…

      Młodziutki Adam Mickiewicz, kojarzony przez większość rodaków z raczej łzawym i romantycznym pejzażem, w swe podróże nostalgiczne zabierał zazwyczaj skałkowy pistolet. Czasy były poniekąd niepewne, a broń, nawet ta prosta i prymitywna, stanowiła ostatnią deskę ratunku wobec czyhających zewsząd rabusiów. Fakt ten przytacza przyjaciel Mickiewicza  Eustachy Januszkiewicz: „Mickiewicz poczuł się niepewnie w tym towarzystwie, wyjął więc stary pistolet nabity śrutem i położył sobie na kolanach”.  

            W czasach miłosnych uniesień romantycznej epoki nie tylko zbójeckie napady były powszechne, a również iście literackie pojedynki. Na jeden z tych zawadiackich sporów z dwoma pistoletami pod pachą wybrał się również nasz poeta.

           Do pojedynku na szczęście nie doszło, przerażona biedaczka Maryla Wereszczakówna – obiekt zazdrosnych westchnień – zamężna już z mości Puttkamerem, wyperswadowała zrozpaczonemu wieszczowi próbę ogniową z rozpalonej pożądaniem głowy. O fakcie tym i historii prawie komicznej świadczy zapis przyjacielski Józefa Łozińskiego, który to poświadczał, że Mickiewicz, blady z niespełnionej miłości, stanął pewnego ranka u stóp przyjaciela z parą pojedynkowych pistoletów i oświadczeniem grobowym, że z Puttkamerem chce się jeszcze dzisiaj w Tuhanowiczach pojedynkować…

         Jakież musiało być zamiłowanie ówczesnych do rozwiązań ściśle honorowych w oparciu o niezawodną broń palną! Wystarczy wspomnieć tu serdecznego powiernika Mickiewicza – Aleksandra Puszkina, który w takowym pojedynku o cześć kobiecą swe życie na ołtarzu miłości złożył… (Kwestie pojedynku i broni palnej używanej przez chorych z honoru i miłości stanowią jednak temat tak absorbujący, że powinny stanowić meritum zupełnie osobnej rozprawy, stąd tutaj potraktuję je tylko jako fascynującą ciekawostkę z życia ówczesnych elit szlacheckich).

         Zahaczając jednak o tematykę bezkompromisowego rozwiązywania sporów, przychodzi naturalnie na myśl obraz Dzikiego Zachodu i równie dzikiego Billa Hickoka. Pominąwszy kwestie biografii legendarnego rewolwerowca, wspomnijmy o orężu przezeń dzierżonym i tak skwapliwie wykorzystanym przez jego naśladowców na całym globie. Hickok dbał ponoć o swój wizerunek strzelca i regularnie ćwiczył, przysługując się swymi umiejętnościami do śmierci przynajmniej dziesięciu osób. Ulubioną bronią, z którą też lubił się fotografować, były dwa czarnoprochowe, posrebrzane rewolwery US Navy 1851 Colta w kalibrze 0,36 cala. Do pojedynków używał jednak potężnego Colta Dragoon w kalibrze .44 jako armaty mniej celnej a skuteczniejszej. 

Używał również rewolwerów Smith&Wesson'a model „American” w kalibrze .44. 

       Zwraca uwagę sposób noszenia rewolwerów przez Dzikiego Billa, chwytem do przodu wymuszającym krzyżowe dobycie broni.

           Niewątpliwą ikoną Ameryki, która wywołała niemniejszą falę fascynatów był generał George S. Patton, kawalerzysta i świetny szermierz, znany z brutalnego charakteru i jeszcze brutalniejszych przemówień. Z ciekawostek można przytoczyć fakt, że jako reprezentant Stanów Zjednoczonych zajął 5 miejsce w wieloboju na olimpiadzie w Sztokholmie w 1912 roku, strzelając również z pistoletu. Patton, być może w hołdzie Hickokowi zamówił rewolwer Singel Action Army Colt Peacemaker M1873 kalibru .45 Colt, który stanowił jego broń przyboczną noszoną w prawej kaburze.

       Rewolwer miał srebrne, grawerowane wykończenie, a na rękojeści z kości słoniowej widniały generalskie inicjały i amerykański orzeł. Źródła podają również, jako broń przyboczną, noszoną z kolei po generalskiej lewicy, podobnie wykończony rewolwer Smith&Wesson mod. 27, w kalibrze 357 Magnum z czterocalową lufą, czyli najcelniejszy i chyba jeden z piękniejszych rewolwerów świata.

Patton hołubił swą broń i nazywał go rewolwerem do zabijania…

              Tyle o krwiożerczym Pattonie, przenieśmy obiekt zainteresowań nieco bliżej i odwiedźmy XIX wieczną Europę. Tutaj również nie brak miłośników gier hazardowych, roszczeń ogniowych i rekwizytów ułatwiających owe roszczenia wygrywać. Jedną z legendarnych postaci mających niebagatelny wpływ na kulturę europejskiej literatury jest Sherlock Holmes.

     Ów genialny londyńczyk, wielbiciel zagadek kryminalnych, boksu, kokainy i skrzypiec nie stronił od broni palnej. Co mogło urzec XIX – wiecznego awanturnika w arsenale deszczowej stolicy Anglii? Oczywiście rewolwery Webley'a a szczególnie Bulldog Mk II w kalibrze .455. Niewielki, ale siejący spustoszenie na niedużą odległość. Notabene prześliczny potworek jak na współczesną klasę broni z angielska zwaną back – up guns.

        Sir Arthur Conan Doyle nie zdawał sobie pewnie sprawy, nadając swym powieściowym postaciom wygląd, ubiór, zainteresowania, gadżety, że przyczyni się do wielkiej popularności tej broni w całej Europie, napędzając kabzę praworządnym przedsiębiorcom i pokątnym kopistom. Podobnie jak sprzedawcom kraciastych płaszczy, fajek, lasek i kapeluszy…

            Czytelnik musi wybaczyć autorowi naturalną i nieodpartą skłonność do dygresji, bo w momencie pisania o nabijaniu sakiew muszę czytelnika przenieść do czasów mniej mu odległych i na powrót do Ameryki, tym razem z lat 70 – tych. Byłbym niewdzięcznikiem jeślibym zostawił temat tak palący – a idzie o ciężkie Magnum Smith&Wessona i model dla kozaków prawdziwych o numerze 29... Harry Callaghan spopularyzował tę armatę dla popkultury. Do 1972 model ten sprzedawał się przeciętnie, ale od tej daty sprzedaż wzrosła dwukrotnie niż w ciągu piętnastu lat! S&W w swej kampanii reklamowej przyjął hasło z filmu: „Come on, make my day!”, powodując, że przeciętny Amerykanin znudzony swym klasykiem 1911 sięgał po półtorakilogramowe Magnum urywające nadgarstki – z powodzeniem, tłukąc z niego do dzików, jeleni i złych przestępców! Co ciekawe, to broń równie celna, potężna, jak i poręczna.

        Ameryka zakochała się w Eastwoodzie i modelu 29. Martin Scorsese w „Taksówkarzu” też nie zapomniał wyposażyć sfrustrowanego Roberta De Niro w ten przedmiot pożądania i zachwytu, pozwalając mu odstrzeliwać wrednych alfonsów i zwyrodnialców. Mod. 29 wybierany był też w mniej szczytnych celach, nie można zapomnieć o szczególnym uwielbieniu amerykańskich pisarzy z Lost Generation i Beat Generation oddających cześć wręcz sataniczną mrocznemu przedmiotowi pożądania – broni palnej.

         A co u nas? Szału nie ma, szczególnie jeśli idzie o film powojenny i pistolet czy rewolwer napędzający rodzimy przemysł zbrojeniowy. Literatura w powieść detektywistyczną uboga, mamy tylko nudnawą odmianę milicyjną, podobnie jak i film sensacyjny. Wypadamy żenująco słabo, no bo jak wygląda krystalicznie wymyty z wad wszelakich Borewicz z P-64 w porównaniu z Brudnym Harrym? No, może przełomem jest pierwszy w miarę przyzwoity film sensacyjny, przynajmniej udający zachodnie kino – „Zabij mnie glino”, gdzie główny bohater udaje, że strzela z któregoś ze Smith&Wessonów, ale Machalica ukrywa na plecach małą 2 calową 38 – emkę Colta Detectiva… chyba...

             I to tyle z powiewu zachodu, niewiele ikon palnych w rodzimej kinematografii i literaturze. Widzę co prawda majstersztyki poetyckie u Sergiusza Piaseckiego, autentycznego "cyngla" i zjawiskowego pisarza uwikłanego w  wojnę, przemyt i politykę, i jego kosmicznego "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy" z dwoma parabelkami w zmarzniętych rękach, i Tadeusza Nowaka w „A jak królem, a jak katem będziesz” i ten jakże cudowny pojedynek Stacha z Piotrem nad rzeką, demoniczne wystrzeliwanie osikowej twarzy z płaskich pistoletów ukrytych w połach marynarek, i jeszcze ten oficerski rewolwer – wyrocznik na ubekach wylizany z  miodowego ula… Ale tylko można się domyślać, że kieszenie wypychały Browningi, Lugery, Steyry, może mały Webley… Ale żadnej ikony, do legendy konkretu, ziszczenia marzeń…

          Inaczej ma się rzecz z kryminałem amerykańskim, tym czarnym i mrocznym, jakże innym od polskiej milicyjnej powieści o detektywie z nieposzlakowanym, partyjnym  życiorysem. Phillip Marlowe, bo o nim tu była na początku mowa, nie daje żadnych wątpliwości, kto będzie królem rekwizytu i niedościgłym metrum w popkulturze. Marlowe dostał drugie życie od Bogarta i od chwili premiery kinowej widz zapragnął mieć 9 mm półautomat Colta, S&W mod. 10 Victory w kalibrze 0,38 cala, palić wyłącznie Camele, popijać Brandy, nosić płaszcz z wysokim kołnierzem, kochać się w zjawiskowej Lauren Bacall… Boski Boogie na dziesięciolecia wyznaczył światu synonim samotnego detektywa i probierz jego osobowości.  

            O czym warto jeszcze wspomnieć? Pewnie o „Zabójczej broni” i Berrett'cie 92, „Serpico” Sidneya Lumeta i pojemnym FN HP, Bondzie i Waltherze PPK, Desperado i Rugerach P85, Nikicie i Desercie, Bronsonie i Wildey Magnum… Sporo tej oksydowanej czy chromowanej ikony, mniej lub bardziej wpadającej w pamięć.

            Skończyłbym temat w również kinowym stylu, odjeżdżając powolutku kamerą z długoogniskowym obiektywem, gubiąc tło, skupiając się tylko na twarzach i ciężkich, chłodnych rekwizytach, podobnie jak to zrobił Coppola w „Czasie apokalipsy”, z frenetyczną muzyką Doorsów w tle i surowo oksydowaną 45 –ką pijanego kapitana Willarda, czekającego swej misji, czekającego swej misji, misji…