DERINGER UBERTI MAVERICK kal. 45 LONG COLT

Deringer Uberti Maverick

kal. 45 Long Colt

                Małe kieszonkowe pistolety wyposażone w jedną lub wiązkę kilku luf zrobiły karierę przede wszystkim na Dzikim Zachodzie i raczej tylko z Ameryką będą kojarzone. Od czasu do czasu pojawiały się w Europie, w produkcjach filmowych, westernach, ale jako broń przyboczna nigdy nie zawojowały tego rynku. Konserwatywny Stary Kontynent gustował w pistoletach lub kopiowanych w setkach odmian rewolwerach typu Bulldog – Velodog. Fakt ten nie dziwi, Europa, choć prowadziła liczne i okrutne wojny, nie zyskała sobie przydomka „dzikiej”, a broń do skrytego noszenia przydawała się rzadziej niż w gorącym teksańskim "saloonie". Deringer właśnie temu miał służyć, być skrycie noszonym pod połą marynarki, ukrytym w małym pugilaresie, damskiej torebce, pod karcianym stolikiem. W Europie mały rewolwer służył raczej rowerzystom – listonoszom do obrony przed uganiającymi za nimi psami, ewentualnie wyspiarskiemu wymiarowi prawa.

                   Bohaterem artykułu nie jest jednak zajmujący, brytyjski Bulldog, któremu należy się zupełnie osobna uwaga, a równie fascynujący amerykański Deringer. Zapis przez dubeltowe „r” wynika tylko z powtarzanego przez wielu błędu, a sama nazwa wywodzi się od nazwiska rusznikarza Henry’ego Deringera. Był on autorem projektu, który wdarł się szturmem na amerykańskie „saloony”. Deringer z założenia miał być tani, poręczny i skuteczny. Wspomnieć należy chyba jeden z najbardziej znanych przypadków zabójstwa prezydenta Lincolna, który padł martwy od postrzału w tył głowy z jednolufowego deringera.

                 Najbardziej rozpoznawalny klasyk Remingtona o roboczym numerze 95 strzelał nabojem scalonym kal. 41 Short/.41-100 z łuską długości niespełna 12 mm. Kula wystrzeliwana z 3 calowej lufy miała bardzo niską zdolność penetracji i słabą balistykę. Według starszych źródeł 130 granowy ołowiany pocisk osiągał zaledwie 130 m/s i energię ok. 70 J. Współczesne badania balistyczne bronioznawcy Holta Bodinsona przeczą tym wartościom, podając prędkość ok. 210 m/s i 150 J uzyskiwanej energii. W XXI wieku nie są to oczywiście oszałamiające wartości, jednak dają wgląd na możliwości bezpośredniego efektu trafienia – 8 gramowy pocisk o średnicy ponad 10 mm wystrzelony z odległości kilku metrów mógł z łatwością rozbić czaszkę.

                  Deringery początkowo były pistoletami jednolufowymi zasilanymi czarnym prochem. Oryginalny produkt "Philadelphia Deringer" wprowadzono w 1852 roku i właśnie ta broń została użyta do zabójstwa Lincolna. Takowa broń sprzedawana była w parach po ok. 20  dolarów za oba. Sukces jednolufowych pistoletów przyczynił się do zdublowania siły uderzeniowej i po dziś dzień derringer jest kojarzony przede wszystkim z pistoletową dwururką w układzie nadlufek łamanych do góry. Współcześnie w USA ogromną popularnością cieszą się teksańskie deringery Bond Arms’a i American Derringer z siedzibą w Granbury i Waco. Strzelają różną amunicją, od 22 LR, przez 38/357 Magnum po 45 Long Colt i śrutowy kal. 410. Większość nowoczesnych deringerów strzelających właśnie długą coltowską 45 -ką ma ujednolicone komory nabojowe dla wymienności kal. 410 – to zdecydowanie uatrakcyjnia użyteczność broni, która sprawdzi się w nagłej defensywie i odstrzale gryzoni lub węży. W warunkach polskiego rynku deringer jest zupełną rzadkością.

               Do testu autorowi artykułu udało się dostać naprawdę solidny kawałek stali, produkowany jednak w Europie w latach 60 – tych XX wieku. Nasz model konkretnie pochodzi z roku 1966 i strzela zdecydowanie kowbojską, ołowianą kulą w kal. 45 Long Colt. Zakupione naboje brazylijskiego Magtecha mają masę 250 granów i dla lufy 4” osiągają ok. 760 fps/230 m/s, co przekłada się na energię ok. 420 J. Krótka, 3” – owa lufa deringera obetnie te wartości o kilkadziesiąt metrów prędkości początkowej, co jednak przy dużej masie i średnicy ołowiu daje i tak TKO w granicach 11-12. To ogromna siła obalająca, równorzędna z .357 Magnum, jednak nieco mniej obciążająca mechanizmy i dłoń strzelającego. Co warte zauważenia .45 Long Colt jest nabojem niskociśnieniowym z wartością zaledwie 14000 w skali PSI w porównaniu do prawie 40000 w .357 Magnum. Problemem jest nie tyle podrzut, ale trudności z uchwytem małej, ptasiej rękojeści. Chwyt obejmują pewnie tylko trzy palce, a strzelanie w subiektywnej ocenie, wymaga podparcia słabszej ręki, która zaplecie cztery palce wokół dłoni strzelającej, podparłszy dodatkowo kciukiem grubościenną lufę od góry. Utrudnieniem w celowaniu jest szczątkowa szczerbina, mucha z kolei nad wyraz potężna, nadaje broni wyglądu nosorożca. Z broni tego typu korzystamy raczej wyłącznie z tej wielkiej muchy, ucząc się strzelania intuicyjnego na bardzo krótkie odległości. 

             Strzał z długiej coltowskiej 45 - tki można sklasyfikować jako "krótki, mocny, głośny", ale zdecydowanie do opanowania. Wielu, widząc ogromny kaliber, przeraża się podrzutem broni, jednak jest on równorzędny z lekkimi szkieletami "J" snubnose - ów S&W strzelających amunicją +P lub tych samych szkieletów i bębnów przystosowanych do . 357 Magnum nie przekraczających masy własnej 700 gramów. Zdecydowanie mniej komfortowe w strzelaniu będą deringery właśnie w wersji .357 Magnum z lżejszymi, ale dwukrotnie szybszymi kulami. W Uberti .45 Colt czuć podmuch fali uderzeniowej z krótkiej lufy i mocny huk, jednak sam podrzut i odrzut są akceptowalne - to przecież dość duża masa broni i powolny, ciężki pocisk o niskim ciśnieniu. A co istotne, te dwie lufy przewrócą niejednego napastnika, choćby ważył 100 kilogramów... Wyposażenie Mavericka w kule typu HP lub półpłaszcze spotęgowałyby współczynnik obalający. Wspaniałym uzupełnieniem byłyby naboje śrutowe typu "Shotshell" służące do odstrzału gryzoni lub zakup nowoczesnego deringera z lufami przystosowanymi do kal. 45 Colt/.410. W przypadku Mavericka, ze względu na inne wymiary komory nabojowej, nie można zastosować naboju .410.

                 Uberti jest znanym i szanowanym producentem broni palnej z siedzibą w Gardone Val Trompia we włoskich Alpach, szczególnie replik starej broni amerykańskiej centralnego zapłonu i czarnoprochowej. Zazwyczaj są to jednostki o wysokiej jakości wykonania, z przepięknym wykończeniem w płomieniu węgla drzewnego. Tak też jest z Maverickiem, który posiada potężny, kuty szkielet z wielokolorowym nalotem po odpuszczaniu w węglu drzewnym. Okładki z drewna orzechowego nie pasują do surowej, ciemnej kolorystyki, sprawdziłaby się tutaj kość słoniowa lub masa perłowa – w takiej konfiguracji mogliśmy zobaczyć Mavericka w „El Perdido” z 1961 roku w rękach  Kirk’a Douglas’a.

                 Broń ogólnie ma doskonałe wykończenie powierzchni, z głęboką, tłustą oksydą, która po ponad pół wieku wciąż wygląda atrakcyjnie. Blok dwóch luf jest imponujący, a każda z rur ma 30 - to milimetrowe ściany, dodając 70 – cio milimetrowy warkocz do podstawy muchy, uzyskamy zabójczy wygląd broni. Mechanizmy i rozwiązania są typowe dla klasy deringerów i kopiują Remingtona 95, choć Maverick w tym kalibrze jest od niego większy. Dwururka Uberti waży aż 570 g, dwie kule powodują wzrost masy do 620 g. Mało to nie jest, PPK waży tyle w stanie załadowanym. Należy tutaj zauważyć, że derringer w XXI wieku przestał się sprawdzać jako broń przyboczna, jest o wiele więcej konstrukcji lżejszych, szybszych w użyciu, bezpieczniejszych i skuteczniejszych w walce. Uberti zdecydowanie jest przepięknym przeżytkiem dawnego świata, który nadaje choć smaku westernowej przygody i pokerowego, dusznego klimatu.

                     Mavericka nie da się nosić z nabojami w komorach, a raczej nie powinno się go nosić, jeśli ma się trochę rozsądku w głowie. Ta broń nie ma żadnych zabezpieczeń oprócz zęba zabezpieczającego. Dodatkowo można ją w roztargnieniu załadować i zamknąć z kurkiem opuszczonym na jedną z wystających iglic, co przy miękkich spłonkach może spowodować natychmiastowe odpalenie naboju. Uberti Maverick jest bronią bardzo niebezpieczną w użytkowaniu, to dwururka dla rozsądnych. Kolejnym mankamentem, który klasyfikuje Mavericka tylko dla doświadczonych strzelców jest fakt krótkich luf – te  do ładowania należy obrócić do góry, załadować, kierując wylot w bezpieczne miejsce i umiejętnie zamknąć, pamiętając, aby palce czy dłoń nie przekosiły przygotowanych do strzału luf. Najważniejsze, aby pamiętać o ustawieniu kurka na zębie zabezpieczającycm w celu ładowania – tutaj naprawdę łatwo o wypadek!

                Maverick jest bronią zwartą konstrukcyjnie i bardzo prostą, powiela schematy deringerów, składa się zaledwie z dwudziestu kilku części, z czego połowę stanowią śruby, kołki i sprężynki. Mierzy 140 mm długości i 90 mm wysokości, jest szeroki – pękaty chwyt ma ok. 32 mm, szkielet ok. 22 mm. Potężny warkocz dwóch luf jest skutecznie ryglowany pod brodą dolnej lufy, nie ma żadnych luzów, rygle są masywne. Najsłabszą stroną broni wydaje się być rozwiązanie sprężyny uderzeniowej, która owinięta jest na dwóch cienkich żerdziach wchodzących jedna w drugą – rozwiązanie bardziej skomplikowane i niepotrzebne. Podobnie wygląda kurek, masywny, ale o dość zawiłych kształtach, z wyfrezowaną cienkościenną tuleją dla koła ustalającego położenie niesymetrycznie pracującej dźwigni pośredniczącej. To najsłabsze części mechanizmu, nadto skomplikowane. Biorąc jednak pod uwagę, że Maverick jest dokładną kopią Remingtona 95, nie należy się dziwić?                 

               Wydaje się, że Uberti w tym kalibrze wcale nie jest bronią do skrytego noszenia, upchnięcie go w kieszeni marynarki jest mało prawdopodobne, w kieszeni spodni również, poza tym brak bezpiecznika czy blokady iglic ograniczają zaufanie do broni. Cóż, co nie przeszkadzało 150 lat temu, dzisiaj drażni… Mavericka pokochają oczywiście kolekcjonerzy, którzy częściej patrzą na broń, fotografują, pozują – ewentualnie amatorzy strzelań kowbojskich, które bez klasycznego deringera z pewnością tracą na atrakcyjności. Broń mogłaby się też przydać myśliwym – gdyby prawo zezwoliło na dobicie postrzałka z broni krótkiej – mały deringer w mamucim kalibrze mógłby stanowić ostateczne i pewne rozwiązanie - 2 kule o masie 260 granów każda są zabójczo humanitarne...